Komentarze pod postami związanymi z raportem Grupy Troska o Stworzenie „Katolicy i Boże zwierzęta” oraz pod rożnymi innymi publikacjami dotyczącymi relacji człowiek-zwierzę w katolicyzmie skłoniły mnie do zadania i sobie, i Wam wszystkim takiego właśnie pytania.
Jeśli sami odkryliśmy i doświadczyliśmy, czym jest miłość Boża, logiczną konsekwencją jest chęć podzielenia się tym doświadczeniem z innymi. Oczywiście, możemy iść i opowiadać o tym, co nas spotkało, o radości wynikającej ze świadomości, że jest się kochanym przez Stwórcę. Jasne. Ale odnoszę wrażenie, że świadectwo własnego życia jest tutaj metodą o wiele skuteczniejszą. (No wiem, wiem, oczywistość). Mnie samą inspirują najbardziej ludzie, w których życiu widzę w praktyce to, co głoszą. Albo jeszcze lepiej, kiedy nic nie głoszą, a żyją tak, że mam ochotę pytać, co ich motywuje. I dopiero wtedy – bez większego zdziwienia – dowiedzieć się, że Bóg.
Z drugiej strony równie oczywiste jest, że jeśli jako zdeklarowani katolicy zachowujemy się w sposób, który gorszy innych, raczej do Boga nikogo w ten sposób nie przyprowadzimy, prawda?
Czy nasz, katolicki stosunek do zwierząt nie gorszy innych? Wydawać by się mogło, że nie. Ale chyba dlatego, że żyjemy w kraju, w którym kwestia praw zwierząt raczej leży i kwiczy (gra słów jak najbardziej zamierzona). Wystarczy przeczytać wspomniany tu raport, żeby się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja (jeśli się nie wiedziało). Wskazuje on na to, że kwestia dobrostanu zwierząt jest Polakom, a nie tylko katolikom, raczej dość obojętna, mówiąc delikatnie.
A jednak…
Komentujący zamieszczoną na różnych platformach dyskusję „Zwierzę – istota Boża” zwracają uwagę na fakt, że Kościół katolicki odmawia zwierzętom praw, zaprzeczając współczesnej nauce. Oczywiście nie przytoczę tu wszystkich komentarzy, bo każdy sam może je sobie poczytać. Nie przytoczę ich w ogóle, gdyż nie pytałam ich autorów o zgodę. Ale podam kilka ogólnych przykładów i podzielę się moimi wnioskami.
Zacznę od uwag pani weterynarz, która pisze o tym, jak bardzo przeszkadza jej hipokryzja katolickich właścicieli zwierząt, którzy z jednej strony twierdzą, że „zwierzątka trzeba kochać”, a z drugiej, że można z nimi robić wszystko tak długo, jak zostanie to uznane za „pożyteczne dla człowieka”. Oczywiście nie ma żadnego jasnego kryterium tej „pożyteczności”, wobec czego takie postawienie sprawy jawi się jako krętactwo. „Jak w wielu innych sprawach” – dodaje ta sama pani.
Tak postrzegana jest nasza wiarygodność. Nie przybliża to raczej nikogo do Kościoła…
Wielu komentującym, nawet nie-katolikom, brakuje w Kościele katechezy i kazań dotyczących szacunku do zwierząt. Dziwią się, że taki temat został przez jakichś katolików w ogóle podjęty, bo przecież „katolików zwierzęta w ogóle nie obchodzą”. Wniosek ten wyciągają z obserwacji.
Tak postrzegane jest nasze miłosierdzie i nasza odpowiedzialność za ziemię daną nam wraz ze wszystkimi zamieszkującymi ją istotami.
A dlaczego brakuje takiej katechezy również nie-katolikom? Właśnie dlatego, że obserwują to, jak katolicy odnoszą się do zwierząt. I myślą, że nasz Kościół, głoszący miłość, mógłby to robić nieco lepiej…
Trafiają się też i komentujący, którzy twierdza, iż zajmowanie się tematem godziwego traktowania zwierząt jest zrównywaniem tychże z człowiekiem. Ten typ komentarzy poruszaną kwestię wiąże najczęściej również z tematem aborcji. Nie twierdze, że jest to temat nieważny, ale wyłania się tu również nieszczególnie zachęcający obraz katolicyzmu, dla którego temat aborcji jest jedynym tematem, jakim powinien zajmować się Kościół, a współczucie wobec zwierząt staje się herezją.
Posypały się w komentarzach przykłady osób publicznych głośno deklarujących swój katolicyzm, a jednocześnie okrutnych dla zwierząt. I zawód z powodu braku potępienia takich działa[MS1] ń ze strony Kościoła.
Ludzie czują się zgorszeni i twierdzą, że Kościół raczej ogłupia, niż inspiruje.
Poruszono temat myśliwych wśród kleru. I zastanawiano się nad etycznością takiego „hobby” wśród osób, które reprezentują Kościół w sposób szczególny. I znów wnioski komentujących nie są korzystne dla Kościoła.
Komentujący zarzucają katolikom, że interpretują oni słowa Biblii „czyńcie sobie ziemię poddaną” jako zachętę do samowoli. Po raz kolejny taki zarzut wynika z obserwacji tych, którzy na nas, ludzi wierzących patrzą i którzy na tej podstawie oceniają, czy warto zbliżyć się do Kościoła, czy też nie…
Smutny wniosek ogólny jest taki: świadectwo wiary, jakie dajemy przez nasz katolicki brak troski o zwierzęta, sprawia, że jesteśmy widziani jako obłudnicy i hipokryci. Hipokryzja jest zarzutem pojawiającym się w komentarzach najczęściej.
Dla eksperymentu wpisałam w wyszukiwarkę hasło: „katolicy a zwierzęta”. I oto pierwsze, pogrubione i podkreślone zdanie, jakie się pojawiło, brzmi tak: „Kościół katolicki odmawia uczestnictwa czy choćby biernego poparcia dla działań mających na celu obronę praw zwierząt i kształtowanie innego stosunku do zwierząt”. I dalej: „Zwierzęta są w założeniu Kościoła owocem działań boskich. Mimo to skutecznie eliminuje je z grona istot objętych łaską boską”. To fragment artykułu z Polityki (8 października 2019 „Tak Kościół traktuje zwierzęta”).
Takie zdanie reprezentuje w Internecie nasz stosunek do zwierząt. Tak najwyraźniej widzą nas inni. Takie dajemy świadectwo. Być może warto się nad tym zastanowić.
Raport „Katolicy i Boże zwierzęta”
2 Komentarze
Zgadzam się, że katolicy powinni troszczyć się o prawa zwierząt. Jednak nie można mówić, że odmawianie zwierzętom praw (czy wydawanie jakichkolwiek sądów stricte moralnych) jest zaprzeczaniem nauce. Nauka nie mówi o tym, co powinno być. Może np. silnie uprawdopodobnić tezę, że zwierzęta podobnie do nas czują ból, ale nie ma narzędzi do tego, żeby pokazać, że nie powinniśmy zadawać zwierzętom bólu.
Kartezjusz uznal, ze zwierze to maszyna, ktora nie odczuwa bolu. Jesli torturowane zwierze wydaje jakies dzwieki, to sa to takie same dzwieki jakie wydaje mechanizm, w ktorym ocieraja sie o siebie poszczegolne trybiki. Kartezjusz zyl w swoich czasach. Jego wiedza o doznaniowosci zwierzat byla taka, jaka dyktowala wspolczesna mu nauka. Dzis wiemy, ze to bzdura, ale z tej, dostepnej mu wtedy wiedzy Kartezjusz wyciagnal wnioski. Wnioski te przelozyly sie na moralnosc. Na ludzkie wybory moralne, ktorych konsekwencje zwierzeta placa do dzis. Dzisiejszy, katolicki stosunek do zwierzat opiera sie na naukach Tomasza z Akwinu, ktory zyl w trzynastym wieku. Ilez wiedziano wtedy na temat doznaniowosci zwierzat? Ile wiemy dzis? Ile dzis mowi nam wspolczesna nauka? Wiemy z cala pewnoscia, ze zwierzata oczuwaja bol. Nie ma co do tego zadnych watpliwosci. Warto poczytac badania i to niekoniecznie nawet te najnowsze. Z tej wiedzy wynika jednak jakies nasze powinnosci moralne wobec nich. Zgadzam sie, nauka nie mowi nam co powinno byc. Nauka dostarcza nam faktow. Jesli nauczanie Kosciola, albo dzialania ludzi Kosciola sa z tymi faktami sprzeczne, to w jaki sposob Kosciol ma byc wiarygodny?