
Wynik ostatnich wyborów i przebieg kampanii wyborczej bardzo podzielił nasze społeczeństwo. Komentarze zarówno przed wyborami jak po nich w olbrzymim stopniu pokazują pogardę i nienawiść do „drugiej strony”. Między innymi można usłyszeć, że poprzez nasz wybór polityczny:
- jest się tak „głupim” albo zanurzonym w „średniowieczu”, że nie rozumie się logicznych argumentów;
- popełniliśmy grzech śmiertelny i znajdziemy się w wiecznym piekle;
- jest się zdrajcą Polski, nie jest się Polakiem tylko Niemcem.
Niestety, chyba nie ma granicy ta nienawiść wyrażana we wpisach i wypowiedziach. Jeden z polityków partii opozycyjnej opublikował obraz czerwonych korali przedstawionych jako sznur do wieszania, jak rozumiem, dla odmiennie myślących od tego polityka, czyli dla ok. 35% naszego społeczeństwa.
Dla mnie ta sytuacja wydaje się podobna do nastrojów w USA po ich wyborach prezydenckich. Dlatego proponuję refleksję nad słowami bp. Mariann Budde wygłoszonymi podczas nabożeństwa z okazji inauguracji prezydentury Donalda Trumpa w katedrze Kościoła Episkopalnego w Waszyngtonie. Mariann Budde jest kobietą biskupką tego Kościoła od roku 2011.
Z sylwetką tej pastorki można zapoznać się m.in. dzięki artykułowi na portalu „Więzi”:
Biskupka Mariann Budde: mam obowiązek bronić bezbronnych – Więź Jej kazanie skierowane do prezydenta Trumpa, ale i do wszystkich zgromadzonych w katedrze waszyngtońskiej można odsłuchać w całości oraz przeczytać jego treść w internecie m.in.:
Większość komentarzy po wystąpieniu bp Budde odnosiła się do jej bezpośredniego wezwania prezydenta Trumpa o miłosierdzie dla potrzebujących, w tym dla migrantów.
Ja wybrałem jednak poniżej główne fragmenty dotyczące warunków zachowania podstawowej jedności społeczeństwa.
Mariann Budde powiedziała 21 stycznia tego roku w katedrze waszyngtońskiej m.in. (tłumaczenie własne z jez. angielskiego):
:
„Czy prawdziwa jedność między nami jest w ogóle możliwa? Dlaczego powinno nam na niej zależeć?
Mam nadzieję, że nam zależy, ponieważ kultura pogardy, która rozpowszechniła się w tym kraju, grozi nam zniszczeniem. Wszyscy jesteśmy codziennie bombardowani wiadomościami pochodzącymi z tego, co socjologowie nazywają obecnie przemysłem oburzenia, z czego część jest napędzana przez siły zewnętrzne, których interesy są wzmacniane przez spolaryzowaną Amerykę. Pogarda napędza kampanie polityczne i media społecznościowe, a wielu czerpie z tego zyski. Ale to niepokojące – to niebezpieczny sposób kierowania krajem. Jestem osobą wierzącą otoczoną przez ludzi wierzących i z Bożą pomocą wierzę, że jedność w tym kraju jest możliwa (…).
Pierwszym fundamentem jedności jest poszanowanie właściwej każdej ludzkiej istocie godności, która jak stwierdzają wszystkie reprezentowane tu wyznania, jest przyrodzonym prawem wszystkich ludzi jako dzieci naszego jedynego Boga. W sferze publicznej poszanowanie godności innych oznacza odmowę wyśmiewania, lekceważenia lub demonizowania tych, z którymi się nie zgadzamy, a wybieranie zamiast tego pełnej szacunku debaty na temat naszych różnic i gdy tylko jest to możliwe, poszukiwanie wspólnej przestrzeni. A jeśli wspólna płaszczyzna nie jest możliwa, godność wymaga, abyśmy pozostali wierni naszym przekonaniom bez pogardy dla tych, którzy mają swoje własne.
Po drugie, podstawą jedności jest szczerość, zarówno w prywatnych rozmowach, jak i w publicznej dyskusji. (…) Mówiąc uczciwie, nie zawsze wiemy, gdzie leży prawda, a obecnie wiele rzeczy działa przeciwko prawdzie. Ale gdy wiemy, co jest prawdą, spoczywa na nas obowiązek mówienia prawdy, zwłaszcza wtedy, gdy nas to kosztuje.
Trzecim i ostatnim fundamentem, o którym dziś wspomnę, fundamentem jedności jest pokora, której wszyscy potrzebujemy, ponieważ wszyscy jesteśmy omylnymi ludźmi. Popełniamy błędy. Mówimy i robimy rzeczy, których później żałujemy. Mamy swoje zaćmienia umysłu i swoje uprzedzenia. I być może jesteśmy najbardziej niebezpieczni dla siebie i innych, gdy jesteśmy przekonani bez wątpliwości, że mamy absolutną rację, a ktoś inny absolutnie się myli, ponieważ wtedy jesteśmy o kilka kroków od postrzegania siebie jako dobrych ludzi stojących naprzeciw złych. A prawda jest taka, że wszyscy jesteśmy ludźmi. Jesteśmy zdolni zarówno do dobra, jak i zła. Aleksander Sołżenicyn zauważył kiedyś, że linia oddzielająca dobro od zła przebiega nie przez państwa, nie między klasami, nie między partiami politycznymi, ale przebiega wprost przez każde ludzkie serce, przez wszystkie ludzkie serca. Im bardziej zdajemy sobie z tego sprawę, tym więcej mamy w sobie miejsca na pokorę i otwartość na siebie nawzajem, ponieważ w rzeczywistości jesteśmy do siebie bardziej podobni, niż nam się wydaje i potrzebujemy siebie nawzajem”.
Moim zdaniem to są rozważania aktualne również dla nas w Polsce, zwłaszcza dla tych, którzy starają się być chrześcijanami. Oczywiście to na politykach z każdej opcji spoczywa największa odpowiedzialność za sytuację w naszym kraju, ale każdy z nas decyduje, co mówi do znajomych i co pisze w swoich postach. Niestety, ze smutkiem muszę stwierdzić, że nie spotkałem się obecnie z podobną refleksją polskich biskupów Kościoła Katolickiego. Nie dotarły do mnie wezwania do uszanowania godności inaczej głosujących i zatrzymania fali agresji w Polsce, chociaż być może takie były, ale nie przebiły się do głównego nurtu dyskusji publicznej.