Ten krótki tekst zacząłem pisać podczas powrotu z tygodniowego pobytu w Ukrainie. Z prof. Fryderykiem Zollem, dr Robertem Schönbergiem i Olafem Pätschem byliśmy w uniwersytecie w Tarnopolu, gdzie zostawiliśmy kolejną partię książek do tworzonej tam biblioteki prawa europejskiego. Potem w Krzemieńcu przekazaliśmy sprzęt medyczny dla szpitala, w którym leczeni są m.in. ukraińscy żołnierze. Stamtąd, jadąc przez Kijów, dotarliśmy do celu naszego wyjazdu – wiejskiej gminy Bochechky w obwodzie sumskim kilkadziesiąt kilometrów od rosyjskiej granicy. Ta nieduża społeczność musi mierzyć się codziennie z konsekwencjami nieodległego frontu. Wielogodzinne i nawet kilkukrotne w ciągu doby alarmy sprawiają, że dzieci w znacznym stopniu uczą się z dusznych schronów. Kiedyś w wyniku ostrzału wybuchł pożar, który objął osiem domów jednocześnie. Tymczasem w gminie jedynym wozem strażackim był niemal 60-letni ZiŁ. To powód, dla którego udaliśmy się do Bochechek – od niemieckiej gminy Melle przekazaliśmy dla tamtejszej straży pożarnej nowy pojazd.
Jadąc z zachodniej części na wschód Ukrainy, napotkaliśmy wiele lęku o to, co będzie jutro albo nawet za godzinę, ale jeszcze więcej nadziei na odparcie rosyjskiego ataku. To rozdarcie między lękiem i optymizmem się udzielało, a w każdej niemal chwili unaoczniała się waga starcia między przedmiotem groźby a przedmiotem nadziei. Gdy żyjemy w spokojnej wciąż Europie może wydawać się nam, że jesteśmy tylko niebiorącymi odpowiedzialności widzami tego starcia toczącego się gdzieś poza naszym terytorium. Już niemal 3-letni okres od rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji rosyjskiej dodatkowo skłania do bierności. Nadzieja jednak, by się ziścić, wymaga (także naszej) aktywności i cierpliwości. Ta myśl, towarzysząca mi podczas ostatniego pobytu w Ukrainie, jest dla mnie jako chrześcijanina bardzo bliska doświadczeniu życia religijnego. Cierpliwa nadzieja stanowi centralny punkt starotestamentalnego wyczekiwania, a także wiary w zapowiedzianą w Ewangelii paruzję. Nowotestamentalne paraboliczne ujęcia posługujące się obrazem wiernego sługi, talentów, roztropnych panien czy siewcy zwracają przy tym uwagę, że ani chwilowy zapał, ani bierne czekanie, lecz długotrwałe utrzymanie zaangażowania jest warunkiem, by nadzieja się spełniła, a zło (będące źródłem lęku) zostało pokonane. Nie inaczej jest w przypadku walki ze złem toczonej dziś przez Ukrainę, a każdy z nas ma szansę takiego zaangażowania, począwszy od sprzeciwu wobec antyukraińskiej narracji przez wsparcie zbiórek, aż po życzliwość dla spotykanych ukraińskich uchodźców – ludzi tak często pełnych lęku o życie ich walczących na froncie synów czy mężów.
Nadzieja, którą mają Ukraińcy, nie ziści się bez pomocy z Zachodu. Mają oni tego świadomość, choć mówią o tym subtelnie, bez cienia roszczeniowości. Wiedzą jednak, że ich wysiłek, życie w codziennym strachu przed spadającymi rakietami oraz śmiercionośna walka w okopach pójdą na marne, jeżeli na Zachodzie zwycięży egoizm, marazm czy (jakkolwiek to brzmi) znudzenie wojną. Nie pozwólmy, by pokładana w nas nadzieja zawiodła.