Minął kolejny rok obecności terminu „synodalność” w życiu Kościoła. Gdy jesienią 2021 roku rozpoczęliśmy w Polsce konsultacje synodalne, byliśmy pełni nadziei. W wielu miejscach, parafiach i diecezjach nasze oczekiwania zostały spełnione, w innych poszło nieco gorzej. Ważne, że wreszcie otwarcie dyskutowaliśmy w Kościele o Kościele. Z perspektywy archidiecezji warszawskiej prace wyglądały naprawdę obiecująco – do dialogu, modlitwy i wspólnego namysłu zaproszono liczne środowiska, w zasadzie bez ograniczeń. Zgodnie z deklaracją biskupa Piotra Jareckiego, że „nie chcemy wykluczać nikogo”. Byli przedstawiciele parafii, wspólnot i duszpasterstw, ale też organizacji – od Wiary i Tęczy po Ordo Iuris, od Kongresu Katoliczek i Katolików po Polonię Christianę. Spotykaliśmy się raz w miesiącu. Przychodziło za każdym razem ponad 100 osób, a dobro, które w ten sposób powstawało, było zaskakujące w swej obfitości. Potwierdziliśmy, że bezpośrednie spotkanie, dialog i wspólna modlitwa burzą mury i otwierają ludzi na siebie.
W kolejnych miesiącach stworzono syntezy synodalne. W niektórych diecezjach oddały one charakter i treść spotkań, w innych mniej. W jednej ważnej diecezji oficjalnie treści nie znamy, bo arcybiskup syntezę utajnił. Tak, czy inaczej dokumenty przesłano na etap kontynentalny, a później do Rzymu. Znacznie słabiej było z konsultacjami wokół dokumentu, który wrócił ze Stolicy Apostolskiej w roku 2023 – tu odbywały się już sporadyczne rozmowy w dość wąskich gronach. Dziś, mam nieodparte wrażenie, synodalność pozostała w znacznej mierze hasłem, pewnym narzędziem do opisywania rzeczywistości, podczas gdy powinna stać się codziennością Kościoła. Oczywiście doceniamy homilie biskupów, teksty w periodykach teologicznych i wystąpienia na konferencjach naukowych, w których wątki synodalne nadal są obecne. Słyszymy o zapraszaniu wykluczonych, otwieraniu się na świeckich, podnoszeniu roli kobiet. No dobrze, ale o tym się mówi już od lat. Dziś, otwierając jubileuszowy rok 2025, należy powiedzieć: potrzebujemy czynów, a nie słów! Facta non verba!
Doskonale wiemy, co należy zrobić, aby wejść na drogę synodalną w praktyce, a nie jedynie w teorii. Kościół wyposażony jest w narzędzia do zmiany i tu wcale nie potrzeba wielkich rewolucji. Należy między innymi:
- obowiązkowo powołać rady duszpasterskie w każdej parafii, a tam, gdzie one już są, wzmocnić i urealnić ich działanie;
- przeprowadzić formację parafian, jeżeli do rad nie ma chętnych;
- powołać i wyposażyć w odpowiednie narzędzia kontrolne parafialne rady ekonomiczne;
- zwoływać cykliczne spotkania wszystkich parafian, których celem byłaby formacja, integracja i samorządność;
- aktywować wymianą doświadczeń oraz formację na poziomie dekanatów;
- rozpocząć kursy lektoratu i akolitatu we wszystkich diecezjach, zarówno dla mężczyzn jak i kobiet;
- powoływać na stanowiska kierownicze w instytucjach kościelnych (kuria, media, Caritas) kompetentne osoby świeckie;
- wprowadzić w radach duszpasterskich wszystkich szczebli parytet płci oraz obowiązkowe przedstawicielstwo dla osób poniżej 20. roku życia:
- powołać kobiety (świeckie albo zakonne) na stanowiska rzeczników prasowych kurii diecezjalnych;
- otworzyć media katolickie na pluralizm poglądów i spojrzeń, w celu wzbogacenia namysłu nad przyszłością Kościoła.
Powyższe punkty można oczywiście rozwijać i dodawać do nich nowe. Chodzi o kierunek zmian i ich faktyczne rozpoczęcie. Bo oczywiście dobrze jest wysłuchać kolejnego kazania o otwartości i inkluzywności. Jednak bez działań synodalność pozostanie jedynie figurą retoryczną, a cały proces synodalny – zamkniętym i dość krótkim epizodem w najnowszej historii Kościoła w Polsce.