Dwa lata temu napisałem niewielki felieton pod tytułem Katedra w Osnabrück. Byłem na mszy w tym mieście, w jego pięknej romańskiej katedrze. Był to dzień, w którym za zgodą biskupa teolożki w całej diecezji głosiły kazania. I biskup na koniec mszy powiedział, że trzeba odczytywać znaki czasu.
W czytanej wczoraj Ewangelii św. Łukasza pada stwierdzenie Jezusa: „A jakże obecnego czasu nie rozpoznajecie?”.
Kongres powstał z poczucia konieczności rozpoznania znaków czasu. Doświadczenie z katedry w Osnabrück było o tyle szokujące, że uświadamiało nam, jak długo tolerowaliśmy oczywistą nierówność i niesprawiedliwość. Kongres powstał po to, abyśmy krytycznie przyjrzeli się sobie samym w Kościele. Jak bardzo zagubiliśmy wszyscy ducha rewolucji, jaką była Ewangelia? Ewangelia, której zasadniczym przesłaniem jest, że prawo Boskie wypełnia się nie przez rytualne przestrzeganie abstrakcyjnych norm, ale przez miłość. Miłość każącą patrzeć na każdego człowieka indywidualnie w jego sytuacji konkretnej jako na szukającego właściwej drogi.
W liście Episkopatu sprzed dwóch tygodni biskupi wzywali do szukania obiektywnej prawdy, wskazując jednocześnie, że nasze sumienia są zbyt zawodne, abyśmy sami mogli ją odnaleźć. Od początku istnienia Kongresu staraliśmy się wyruszyć w tę drogę z biskupami, prosząc ich o to, by znaleźli dla nas czas. Znaleźli go bardzo mało. Wołanie z listu Episkopatu o poszukiwanie prawdy jest nieautentyczne. Bo prawdy trzeba szukać we wspólnocie, ale lud Boży jest w całości uprawniony do jej szukania.
Dziś przedstawimy wypracowane w grupach postulaty Kongresu. Zadanie, które postawiliśmy sobie dwa lata temu, jest palące. Taki Kościół, jaki jest dzisiaj, stracił swą zdolność odkrywania prawdy o Bogu. Wymaga on wielkiej wewnętrznej przemiany. Przemiana ta wymaga koniecznie zobaczenia rzeczy oczywistych. Ludzie są równi, świeccy mają prawo być w swoim Kościele nie jako bierne stado na pastwisku, ale jako podmioty współodpowiedzialne za Kościół, wyposażeni w narzędzia takiego wpływu na sprawy wspólnoty, aby ta odpowiedzialność nie ograniczała się do wstydu i bezsilnego zaciskania warg.
Kongres przetrwał bardzo trudne dwa lata. Jako jedni z niewielu wzięliśmy Franciszkowy synod na poważnie. Jesteśmy świadomi jednak, że Synod nie spełni oczekiwań, bo trafił na strukturę Kościoła niezdolną do rzetelnego wysłuchania głosu ludu. Kongres jest po to, aby wytrwałym kruszeniem skały to zmienić.
Jestem szczęśliwy, że jesteśmy tutaj w Łodzi – miejscu, które nadal jest nadzieją polskiego Kościoła. Jesteśmy tu dlatego, że nam na Kościele zależy, że to jest nasz dom. Dlatego rzuciliśmy wyzwanie. Wyzwanie w morzu coraz bardziej wszechogarniającej obojętności, za którą pasterze Kościoła ponoszą wielką odpowiedzialność.
My na wiele niesprawiedliwości i nieprawości istniejącej w Kościele nie odpowiadamy obojętnością i wzruszeniem ramion. Chcemy, żeby Kościół przetrwał, bo jest nam potrzebny. Ale to się stanie tylko wtedy, gdy odczytamy znaki czasu. Chcemy to robić we wspólnocie ze wszystkimi, którzy także chcą je czytać.
5 Komentarz
Pomimo to, że na Forum w Łodzi wszystko się udało, było bardzo dobrze zorganizowane, wypowiedzi były ciekawe i mądre, ludzie przyjaźni i nadzwyczajnie starający się być Kościołem, wciąż towarzyszy mi przygnębienie. Żeby żaden z biskupów nie był zainteresowany wysłuchaniem, spotkaniem ze sporą liczbą zaangażowanych wiernych, żeby poznać ich poglądy i troski, nie mieści mi się w głowie! Mogli to zrobić przez swoich delegatów, jeżeli już obawiali się, że ich osobista obecność oznaczałaby „błogosławieństwo” dla naszego Ruchu, choć wcale by nie oznaczała. Co to zresztą byłoby za myślenie? Zbiera się wielu katolików, aby rozmawiać o swoim Kościele i nie ma wśród nich najważniejszych przewodników? Wysłuchanie, rozmowa nie oznacza „błogosławienia”. Jak nigdy dotkliwie poczułam się niechciana, obojętna (?). Jestem to jestem, nie ma mnie — może i lepiej. Nikt z biskupów nie był ciekawy naszych diagnoz, naszych postulatów, rozterek. Byli zaproszeni.
Na mniejszą skalę odczuliśmy to wcześniej w naszej grupie „Troska o Stworzenie”, kiedy na nasz raport rozesłany do wszystkich diecezji w nadziei, że ktoś zareaguje, choćby polemicznie, zresztą z tą intencją i z prośbą o uwagi został rozesłany, nie było żadnej reakcji, z wyjątkiem formalnych potwierdzeń otrzymania tekstu przez dwa sekretariaty. To było smutne. Ale to ignorowanie teraz jest naprawdę bardzo przygnębiające.
Od samego początku byłem nastawiony na ścisłą współpracę z biskupami. Wyobrażałem sobie, że powstanie ruchu, pragnącego włączyć się w ratowanie Kościoła zostanie przyjęte przez nich z nadzieją i radością. Niestety biskupi podchodzili do Kongresu z wielką ostrożnością i mimo, że pojawiali sie czasem na spotkaniach z nami to wygrało trzymanie dystansu. Jednak to nie może dziwić, skoro nie ma także zbyt wielu Zwykłych Księży wśród nas. Odczytuję to coraz bardziej jako zajęcie przez biskupów i księży bardzo postępowego stanowiska, w myśl którego, Kościół może sobie dobrze radzić w oparciu o świeckich. Mówiąc na poważnie, nie mamy się tym co przejmować. Należy robić swoje, bo robimy to dlatego, bo to jest Kościół, którego jesteśmy równie ważną częścią jak biskupi i księża. I jeżeli nieobecni biskupi i księża nie mają czasu, bo są zajęci czymś innym, niż Kościół, to musimy się z tym pogodzić i cieszyć się z udziału tych którzy są. Jestem pewny, że gdyby takie spotkanie, jak w Łodzi, było gdzieś na Zachodzie, wśród publiczności siedziało by kilku, nie wyrożniających się strojem biskupów. Ich bowiem Kościół i ludzie, którym na nim zależy, napełniają radością i chcą w tego rodzaju wspólnocie brać udział. Od samego początku osoby o wiele bardziej doświadczone, ostrzegały mnie, że liczenie na otwartość biskupów jest naiwnością. I musiałem na własnej skórze się o tym przekonać. Ale już tak jest, że nieobecni nie mają głosu. I kiedyś rzeczywiście obudzą się w świecie, w którym głosu nie będą mieli. Na własne życzenie.
Dla duchowieństwa w Polsce, zarówno niższego, jak i wyższego szczebla, słowa „Kongres Katoliczek i Katolików” brzmią obco, jako coś z zakresu nowinkarstwa, przynoszącego same złe projekty, zakłócające odwieczny porządek w Kościele. To jest chyba działanie jakiegoś odgórnego nakazu. Stąd też nieobecność abpa Rysia na naszym zjeździe. Stąd tak silna obrona proboszczów w terenie od jakichś konkretnych działań kongresowiczów-parafian w określonych parafiach na rzecz Synodu. Słowa-wytrychy: „ankiety zostały wypełnione, wysłane do biskupa, teraz biskup zajmuje się Synodem” zamykają usta kongresowiczom. A w parafiach słowo „Synod” nie pada ani RAZ. I ani księża, ani parafianie nie wiedzą, co to Synod, co to KongresKiK
Nie tyle porządek odwieczny, co wygodny dla klerykalnej władzy. I trochę trudno się dziwić, że kto ma wszelką władzę nie chce rozmawiać, bo efektem może być jej ograniczenie. Tyle tylko, że ta władza jest iluzoryczna, coraz bardziej miałka, bo jej granicą jest obojętność ludzi. I niestety biskupi starając się przemilczeć Kongres zmierzą się z realnym zagrożeniem dla swojej władzy, czyli powszechną obojętnością. Miałem nadzieje, że dostrzegą, że Kongres nie walczy z biskupami, ale z obojętnością wobec Kościołą. Na razie nie dostrzegają, jeszcze jest im zbyt wygodnie. My musimy robić swoje, bo nasze działanie wynika z wiary, więc nie jest łatwo nas zniechęcić.
Brawo dla zapału, optymizmu, brawo dla silnej wiary i młodości! Najlepsze życzenia dobrych plonów pracy i wysiłków Ludzi Kongresu.