Zanim sformułuje się osąd, warto rozeznać fakty. Kilka uwag na temat krytycznych reakcji na powstanie Kongresu Katoliczek i Katolików w odniesieniu do felietonu* red. Franciszka Kucharczaka z „Gościa Niedzielnego”.
Dopiero niedawno przeczytałem artykuł Franciszka Kucharczaka z „Gościa Niedzielnego” pt. Kongres Katoliczek i Katolików – co to jest? Artykuł ten ukazał się w lutym, więc minęło już nieco czasu, jednak warto zwrócić uwagę na sposób relacjonowania o inicjatywie, o której Autor najwyraźniej w chwili pisania swojego artykułu nie uzyskał zbyt wielu informacji. Wystarczyło to już jednak, aby sformułować cały szereg krytycznych uwag.
Autor wspomina krótki artykuł red. Magdaleny Kursy z „Gazety Wyborczej”, który został napisany na długo przed powstaniem Kongresu, a w którym Róża Thun i ja zastanawialiśmy się, co robić, aby zażegnać kryzys w Kościele. Artykuł ten jednak nie dotyczył Kongresu, bo po prostu go jeszcze nie było.
Po drugie, red. Kucharczak odwołuje się do vloga o. Pawła Gużyńskiego z 14 lutego, w którym dominikanin informuje o idei Kongresu. Potem wskazuje na jakieś bliżej niezidentyfikowane negatywne głosy z internetu i kończy swój tekst cytatem z Twittera Aliny Petrowej „Czy w historii Kościoła byli jacyś reformatorzy, którzy nie zaczynali reformy przede wszystkim od siebie? Odwrotna kolejność grozi licznymi bezdrożami”. Padają jeszcze w artykule nawiązania do ruchu „Wir sind Kirche” i kapłaństwa kobiet. Efekt ma być taki, aby Czytelnik poczuł się ostrzeżony przed członkiem KOD-u i dominikaninem, którzy „nie zaczynają od siebie reformy”, a zaczynają jakąś rewolucję.
Bardzo łatwo w Polsce formułuje się krytyczne opinie, niepoprzedzone rozeznaniem. A wystarczyło napisać e-mail do groźnego „KOD-era” i równie niebezpiecznego dominikanina. Autor dowiedziałby się, o co chodzi w powstającym ruchu, i czy rzeczywiście jest on zagrożeniem „nowinkarstwem”. Redaktor Kucharczak dowiedziałby się na przykład, że Kongres nie ma nic wspólnego z Wir sind Kirche: nie dlatego, że jest w tym ruchu coś złego, tylko z tego powodu, że… po prostu takiego związku nie ma.
Autorowi najwyraźniej była potrzebna jakaś szufladka, najlepiej taka, która swoją obcojęzyczną nazwą wzbudzi wśród Czytelników grozę. Pada postulat kapłaństwa kobiet (powiązany z Wir sind Kirche), ale przedstawiony tak, aby został powiązany z Kongresem. Całkowicie wykrzywia to ideę Kongresu. W grupach Kongresu dyskutowanych jest bardzo wiele tematów, w tym jest grupa, której przedmiotem prac jest miejsce kobiet w Kościele. Zdumiałby się jednak red. Kucharczak, gdyby zagościł na forum tej grupy. Trwa tam bowiem dyskusja nad takim postulatem, jak „równość w godności”, i jak miałby on być praktycznie zrealizowany.
Grupy nie zaczynają swoich prac od jakiejś radykalnej tezy, tylko starają się głęboko rozeznać dane zagadnienie. I dlatego nie można zbyt szybko oczekiwać wyników tych prac. Jak we wszystkich grupach, także w tej, formułowanie kongresowych stanowisk to długi proces problematyzacji, dzielenia się doświadczeniem, poznawania nauki i praktyki Kościoła, i w końcu — formułowania stanowisk. Przy czym mają to być stanowiska raczej zapraszające do dyskusji, niż ją kończące.
Celem Kongresu jest popatrzenie na Kościół „od spodu”. Widać to wyraźnie w grupie dyskutującej o sprawie ekumenii. To nie jest dialog uczonych teologów, ale praktyka spotkania wierzących. Może się okazać, że ten sposób będzie znacznie skuteczniejszy.
W Kongresie chodzi o upodmiotowienie wiernych i o odtworzenie wspólnoty. Kongres nie podważa hierarchicznej struktury Kościoła, zresztą nie ma „zdania Kongresu”. Kongres to miejsce, gdzie ludzie wspólnie się modlą i debatują o Kościele. Spotykają się tam wierni, bez względu na ich stan: księża, siostry zakonne, członkowie i członkinie wspólnot katolickich, świeccy. Niedawno dołączył nawet jeden biskup.
Kongres nie jest też odpowiednikiem niemieckiej Drogi Synodalnej. I znowu: nie dlatego, że Droga Synodalna jest złym narzędziem, tylko dlatego że Kongres Drogą Synodalną nie jest. Ludzie Kongresu czerpią z różnych inspiracji i tworzą wspólną nową jakość.
W artykule padły nazwiska „kodziarza” Zolla i dominikanina Gużyńskiego. Nie padły jednak nazwiska „pisowca” Pawła, siostry nazaretanki, jezuity, katechetów, ludzi różnych zawodów, pochodzących z różnych miejsc, i to nie tylko z Polski. W debatach uczestniczą misjonarze i misjonarki, ludzie z małych i dużych parafii, przynoszący swoje doświadczenia z różnych miejsc, wynikające z różnych charyzmatów.
Powtórzę raz jeszcze: to nie jest Kongres „kodziarza” Zolla i dominikanina Gużyńskiego. Jest to spotkanie bardzo wielu ludzi. Nie ma tu liderów, szefów, ani walczących ze sobą stronnictw. Staramy się zmienić w Kongresie logikę naszego funkcjonowania w społeczeństwie i w Kościele: a w Kościele nie może być miejsca na podziały, które istnieją w świecie polityki. Tu nie może mieć znaczenia, że Fryderyk jest „kodziarzem”, a Paweł (nie mam tu na myśli o. Pawła) „pisowcem”. Tu jest miejsce na spotkanie. A może się zdarzyć tak, że to spotkanie w Kongresie spowoduje także, że KOD-er Fryderyk i PiS-owiec Paweł popatrzą na siebie inaczej, także poza Kongresem.
Tekst red. Kucharczyka kończy się cytatem, z którego ma wynikać konieczność osobistej przemiany. Trudno odnieść to zdanie do Kongresu. Każdy z nas stara się znaleźć miejsce na swoje powołanie i służyć społeczeństwu jak potrafi. Kongres ma znaczenie formacyjne. Odczuwamy to wszyscy, bo rozmowa ma wielką moc. Uczy nas wrażliwości na innych, pozwala rozumieć różne postawy i wybory, i mimo tych różnic (a może dzięki nim…?) zrobić coś ważnego.
Gdyby Pan Redaktor zechciał nas odwiedzić w Kongresie (www.kongreskk.pl), dołączyć do grup, porozmawiać, może i jemu udałoby się popatrzeć na świat nieco inaczej. A przede wszystkim mógłby się zastanowić nad tym, czy słuszne jest skrytykowanie i słabo ukrywane potępienie, jeszcze przed rozeznaniem. Gdy obrócimy tę kolejność, to w naszych relacjach — w Kościele i w Polsce — może zajść prawdziwa i jakże potrzebna zmiana.
*Polemika ta została złożona w „Gościu Niedzielnym”, który byłby najlepszym miejscem do odpowiedzi na krytykujący Kongres artykuł red. Franciszka Kucharczaka. Niestety, Redakcja „Gościa Niedzielnego” nie uznała za konieczne, by Czytelnicy jej tygodnika mogli poznać argumenty krytykowanej strony. Dlatego tekst ten ukazuje się na stronie Kongresu.
Zdjęcie główne: Andrew Wilus/Pexels
1 Komentarz
Jestem w Kongresie – pomimo, iż nie jestem ani dominikaninem, ani „kodziarzem” , ani 'pisowcem” czy innym „-owcem” (również nie mam nic przeciwko wymienionym grupom). Ale los mojego – naszego – Kościoła z którym nierozerwanie jestem związany ponad 60 lat jest mi nieobojętny. Dlatego jestem w Kongresie. Można oczywiście nic nie zmieniać. Czekać, czekać, czekać – może ostatni „zgasi światło”. Oczywiście wiem, że „bramy piekielne go nie zwyciężą”. Ale wiem także, że powiedziano „Idźcie i nauczajcie…” a nie siedźcie i czekajcie. Przypomina mi się anegdota (podobno prawdziwa) o spotkaniu sekretarza PZPR z robotnikami Cegielskiego. Po płomiennym przemówieniu- propagandzie sukcesu- poproszono robotników o dyskusję. Zapadło kłopotliwe milczenie sali. Po chwili starszy pan wstał i zapytał: „jeśli jest tak dobrze – jak mówicie- to czemu jest tak źle” ? I właśnie to pytanie należy postawić wszystkim „prawdziwym obrońcom Kościoła” przed prądami typu Kongres Katoliczek i Katolików.