Artykuły pani Anety Liberackiej i pani Aliny Petrowej-Wasilewicz, opublikowane w portalu Stacja 7, w dniu 24 marca b.r. wzbudziły we mnie chęć ustosunkowania się do niektórych wyrażonych tam tez, sformułowań i wątpliwości.
Pani Aneta pisze, iż Kościół nie potrzebuje nowych struktur, ba, nawet nie potrzebuje debaty o związanych z tym zagadnieniach – a jedynie potrzeba mu świadków wiary.
Podobnie jak zaznacza w swoim artykule pani Alina, ja również nie mam wątpliwości, że zmiany w Kościele dokonują się przez ludzi świętych, że niezbędni są świadkowie wiary. Świętość jednak ocenia się z perspektywy historycznej. W swoim czasie święci często byli uznawani za heretyków i przez Kościół prześladowani. Poza tym, do świętości jesteśmy powołani wszyscy, niezależenie od tego, czy później zostaniemy wyniesieni na ołtarze. Święty dla mnie oznacza „normalnego chrześcijanina”, to znaczy takiego, który żyje według swej godności i tożsamości danej mu przez Boga. Dla mnie oznacza to, że za kształt Kościoła jesteśmy odpowiedzialni wszyscy, a nie tylko wybrane jednostki. Dodam również, że świętość postrzegam jako drogę, nie jako raz osiągnięty stan doskonałości, co jeszcze bardziej uzasadnia, iż wszyscy mamy prawo i obowiązek zaangażowania się w troskę o Kościół – każdy z tego etapu drogi, na jakim aktualnie się znajduje. Dlatego nie nam oceniać „personalia”, o których wspomina pani Petrowa-Wasilewicz.
Bardzo mnie cieszy, że redaktor Liberacka cytuje kilkukrotnie papieża Franciszka. Szkoda tylko, że w artykule nie pojawiają się również te jego wypowiedzi, które jednoznacznie ukazują, że to nie Kongres postuluje reformy instytucjonalne, ale sam Kościół: „Droga synodalności jest drogą, której Bóg oczekuje od Kościoła trzeciego tysiąclecia. To, o co Pan nas prosi, w pewnym sensie, zawiera się już w słowie Synod. Podążać drogą razem – świeccy, pasterze, Biskup Rzymu ” – mówi Franciszek. A synodalność praktycznie nie może istnieć bez miejsc i procedur instytucjonalnych niezbędnych dla jej realizacji. W Evangelii Gaudium papież mówi o strukturach kościelnych, które krępują dynamizm ewangelizacyjny, nazywa je przestarzałymi (por. V Ogólna Konferencja CELAM w Aparecidzie 365) i zaprasza do ich przemiany na bardziej misyjne. Nie wspomnę już powszechnie znanych wypowiedzi Franciszka o klerykalizmie jako perwersji i o strukturach, które go wzmacniają. Ostatnio CELAM zaproponowała, żeby zorganizować kolejną Konferencję Ogólną Episkopatów, a papież zasugerował, że lepsze byłoby powołanie Zgromadzenia Ogólnego, tak aby w obradach mogli też brać udział świeccy. Może więc jednak struktury nie są bez znaczenia?
Papież proponuje reformę Kościoła (nie „odnowę”, jak nie rozumiejąc jego przekazu, tłumaczy się go czasami błędnie w niektórych dokumentach) na trzech poziomach: mentalności, struktur duszpasterskich i instytucjonalnych. Te zmiany wzajemnie się przenikają i warunkują. Jako misjonarka od dwudziestu lat oddaję się wyłącznie ewangelizacji i niestety jestem świadkiem tego, jak nieodpowiednia struktura i źle sprawowana władza może zniszczyć zaczątki świętości w wielu osobach. Obserwowałam, jak niejeden proboszcz tłumił inicjatywy młodzieży – szczere, tworzone z serca i dla Chrystusa; jak biskup przez kilkanaście lat, swoimi nieprzemyślanymi decyzjami, systematycznie niszczył duszpasterstwo poszczególnych parafii, duszpasterstwo diecezjalne i odbierał chęci i możliwości, by cokolwiek robić. Może ktoś powiedzieć: święty by się nie poddał, nie zniechęcił… Z pewnością, tylko że to Kościół ma być środowiskiem, w którym kształtują się święci. Sami się nie rodzą i nie możemy wymagać, by kształtował nam ich świat. A jak mówi pewne przysłowie: „Trudno wychować orła wśród kur”. Dlatego: tak, moja praktyka mówi mi, że konieczna jest debata na temat struktur oraz władzy i sposobu jej sprawowania w naszym, polskim Kościele.
W proponowanych zmianach nie chodzi o to, by zastąpić władzę biskupów władzą świeckich, a mężczyzn kobietami. I nie chodzi tu o demokratyzację Kościoła, której wszyscy się tak panicznie boją, ale o jego synodalność. Chodzi o to, by odpowiedzialnym podmiotem misji był CAŁY Lud Boży, ŁĄCZNIE z hierarchami. Chodzi o wywołanie autentycznego procesu zaangażowania całego Ludu Bożego w funkcje nauczania, uświęcania i zarządzania w świetle zasady, zgodnie z którą to, „co dotyczy wszystkich, musi być rozpatrzone i zatwierdzone przez wszystkich”. I tego nie mówię ani ja, ani Kongres, to mówi papież, mówi Międzynarodowa Komisja Teologiczna w dokumencie „Synodalność w życiu i misji Kościoła” czy choćby Evangelii Gaudium. Zachęcam do zapoznania się z tymi dokumentami.
Redaktor Liberacka pyta, do czego potrzebna jest świeckim większa władza w Kościele. Ja bym raczej powiedziała, że to nasi biskupi potrzebują dopuścić do władzy duchowieństwo i świeckich. Dlaczego? Bo żeby autentycznie rozeznać wolę Boga, potrzeba światła CAŁEJ wspólnoty Kościoła. Jeśli w procesie wypracowywania decyzji nie biorą udziału wszyscy zainteresowani, podjęte decyzje są fikcją, złudzeniem… Wówczas wysyłany jest do parafii napisany przez jakąś uczoną komisję program duszpasterski na dany rok, a przeciętny ksiądz nawet nie wyciąga go z folii. Dlaczego tak się dzieje? Bo nie czuje on, że to jest jego program, bo nikt go nie zapytał, jak wygląda rzeczywistość w jego parafii, jakie potrzeby duszpasterskie napotyka wśród swoich wiernych. Jak ma realizować coś, co nie przystaje do jego realiów? A przeciętny świecki nawet nie wie, że istnieje jakiś plan duszpasterski… Ale uczeni napisali… wykonali kawał dobrej, nikomu niepotrzebnej roboty… Jak świeccy mają czuć się częścią parafii, jeśli nie mają najmniejszego wpływu nawet na to, jakiego rekolekcjonistę zaprosić na Wielki Post? Dziwimy się, że przestają przychodzić? W moim domu to ja ustalam (wspólnie z rodziną!), gdzie stoi szafa, a gdzie łóżko, czy jedziemy na wakacje w góry czy nad morze. W parafii mogę mieć wpływ tylko na to, ile wrzucę na tacę, choć i tu jeszcze zdarzają się cenniki. Jeśli na nic nie mam wpływu – to parafia przestaje być moim domem.
Tak więc Kościół potrzebuje i ludzi świętych, i debaty o sprawowaniu władzy i strukturach.
Kolejna kwestia, która zwróciła moją uwagę, dotyczy rozumienia różnorodności. Redaktor Liberacka cytuje moją wypowiedź i zakłada, że mówiąc o „innych poglądach”, mam na myśli te sprzeczne z nauką Kościoła. Insynuuje, że różnorodnością nazywam grzech, a akceptację tego grzechu – otwartością. Zastanawiam się, na jakiej podstawie opiera takie wnioski. Czy naprawdę mówiąc o tym, iż Kościół nie musi być monolitem, popełniam herezję? Autorka zapewne by mi odpowiedziała, że wszystko zależy od tego, co kryje się za tymi słowami… No właśnie. Zgadzam się. Ale żeby odkryć, jaka treść kryje się za danymi słowami, potrzeba spotkania i dialogu (!), a nie zgadywania, przypuszczeń i pełnych stereotypów przesądów. Uwolnijmy się od tego, zacznijmy rozmawiać! To jest właśnie intencją Kongresu.
W mojej Wspólnocie, tworzonej przez cztery siostry misjonarki, ostatnio zastanawiałyśmy się nad podpisaniem listu Zwykłych Księzy i Sióstr, odnoszącego się do decyzji Trybunału w sprawie aborcji. Po głębokim dialogu dwie z nas zdecydowały się list podpisać, dwie nie. Wszystkie jesteśmy za życiem, ale każda z nas miała szereg innych, „pobocznych” argumentów, które były dla niej ważne, by zdecydować tak, a nie inaczej. Pozostałe rozumiałyśmy i uznawałyśmy te argumenty, a jednocześnie „nasze” wydawały się nam istotniejsze. Czy to świadczy o braku jedności? Zapewniam, że ona na tym nie ucierpiała, a dodatkowo każda z nas wzbogaciła się o doświadczenie wzrastania w wolności sumienia. Świat po prostu nie jest biało – czarny.
W Kościele, a już szczególnie w Kościele w Polsce, istnieją tysiące kwestii, o których możemy myśleć inaczej i to wcale nie musi oznaczać odejścia od wierności nauczania Kościoła. Wręcz odwrotnie, myślę, że mogłoby doprowadzić do pogłębienia tej nauki i większej wierności Chrystusowi. Bo choć są w naszej wierze kwestie niezmienne, to jak mówi Y. Congar: „Sposoby, w jakie cywilizacja chrześcijańska była i jest obecnie realizowana, sposoby organizacji apostolatu, wyższej i niższej administracji Kościoła, a nawet sprawowania kultu oraz niektóre elementy chrześcijańskiej filozofii człowieka i społeczeństwa – wszystkie te formy są związane z historią i są uwarunkowane stanem rozwoju. Włączenie ich, co do znaczenia i na trwałe, do istoty chrześcijaństwa oznaczałoby absolutyzację tego, co względne, co jest bałwochwalstwem podobnym do tego, które polega na relatywizacji absolutu ”.
Domyślam się (choć znowu lepszy byłby dialog niż domysły), że głęboki lęk Autorek przed przekroczeniem dogmatycznej nauki Kościoła sprowadza się przede wszystkim do dwóch kwestii: kapłaństwa kobiet i związków osób homoseksualnych. Są to niewątpliwie tematy skomplikowane, na które w tej chwili ani Kongres, ani w ogóle Kościół nie ma łatwych i szybkich odpowiedzi. Niemniej jednak unikanie tych tematów w niczym nie pomaga i niczego nie rozwiązuje. Nie bez powodu papież Franciszek zatrzymał wszelkie prześladowania teologów. A na synodzie o Amazonii stworzył klimat wolności wypowiedzi, o którym uczestnicy mówią, że nigdy wcześniej nie miał miejsca. Czy to znaczy, że synod powiedział „Amen” wobec każdej wypowiedzi i propozycji? Nie. Ale jak mówi jeden z teologów A.Borras: „Duch Święty przemawia poprzez różne formy pośrednictwa, a jednym z nich jest konfrontacja punktów widzenia”. Dlatego módlmy się, szukajmy, słuchajmy i rozmawiajmy. Nie bójmy się odmiennych zdań!
Dość często środowiska konserwatywne przywołują argument o krytycznym liście Franciszka odnośnie niemieckiej drogi synodalnej. Faktycznie go napisał, ale zauważmy, że nie zamknął drogi synodalnej, nie zakazał dalszych prac. Może zatem jednak coś dobrego się tam dokonuje? Może jednak będziemy w stanie czegoś się nauczyć od tego „zepsutego” Kościoła na Zachodzie, który od lat walczy z laicyzacją i odnosi nie tylko porażki, ale i sukcesy? Może w końcu zaczniemy uczyć się na ich błędach?
Redaktor Petrowa-Wasilewicz sporo miejsca poświęca w swoim artykule kwestii grzeszności. Mówi mianowicie, że nie ma żadnego usprawiedliwienia dla naszych grzechów, że Jezus przyjmował co prawda wszystkich grzeszników, celników, ludzi nawet o poglądach sprzecznych z przykazaniami, ale natychmiast zawsze ich napominał: „idź i nie grzesz więcej”. Autorka myli się w jednej kwestii. Otóż to nie następowało natychmiast. Podczas spotkania z kobietą cudzołożną Jezus najpierw ją przyjmuje. Nie pyta o nic, nie wymaga, otacza ją ciszą. Swoją obecnością daje jej poczucie bezpieczeństwa. Następnie, zanim zacznie z nią rozmawiać, odsuwa od niej oskarżycieli. Sprawia, że oddalają się powoli, jeden za drugim, potępiające ją głosy. Ich argumenty tracą siłę. Dopiero wtedy zwraca się do niej, bo tylko w tym poczuciu bezpieczeństwa ona jest w stanie go usłyszeć. Podnosi ją, przywraca jej godność i dopiero wtedy mówi: „idź i nie grzesz więcej”. Dokonuje w niej pewnego procesu.
Człowiek porzuca grzech w konsekwencji spotkania z miłością…. Wymagamy, aby chrześcijanie LGBT żyli w czystości? Dobrze, ale stwórzmy im przestrzeń, by mogli zakochać się w Bogu i zapragnęli żyć dla Niego w tym stanie. Tymczasem w całej Polsce nie istnieje żadne oficjalne duszpasterstwo, które zaproponowałoby im konkretną drogę wzrastania w wierze. Czy ta sytuacja nie przypomina trochę sceny z faryzeuszami, których Jezus upomina, że nakładają na ludzi ciężary, których sami nie potrafią unieść?
Autorka pisze, że „Kościół jest miejscem dla każdego, kto chce porzucić grzech”. Dla mnie Kościół jest miejscem, do którego może przyjść każdy grzesznik, zanim będzie chciał przemienić swoje życie. I w tym Kościele, dzięki oddaniu konkretnych braci i sióstr, doświadczy miłości, która go uzdolni do porzucenia grzechu, która sprawi, że zapragnie przemiany, a nie będzie się czuł do niej zmuszony pod groźbą wykluczenia. Bo przecież „Chrystus umarł za nas, gdy byliśmy jeszcze grzesznikami”(Rz 5,6).
Na zakończenie, myślę, że być może moje uwagi w podobny sposób nadinterpretują słowa Autorki, w jaki ona uczyniła to wcześniej z wypowiedziami moimi i innych uczestników Kongresu. Naprawdę, spotkanie i dialog zmieniają wiele. Ewangelizacja, bardzo ważny temat, jak trafnie zauważa redaktor Petrowa-Wasilewicz, zaczyna się, moim zdaniem, właśnie w spotkaniu i dialogu. Bóg pierwszy wychodzi do nas na spotkanie i podejmuje wysiłek, by komunikować się z nami. Dlatego też serdecznie zapraszam obie Autorki do udziału w Kongresie. Wasze świadectwo wiary na pewno będzie dla nas bogactwem.